piątek, 3 lutego 2012

VII

siedzieliśmy na ławce w parku gadając o głupotach. co chwilę wyciągałam dzwoniący telefon z kieszeni i po chwili z powrotem go chowając. patrzyłam w jego ciemno brązowe oczy kiedy opowiadał mi jakie miał życie w Nowym Jorku. z niedowierzaniem słuchałam tego co mówi myśląc jak mógł się tu przeprowadzić.. - odbierz.. - powiedział z uśmiechem. nic nie mówiąc wstałam z ławki odchodząc kawałek dalej dzwoniąc do brata. chwilę rozmawialiśmy o ile to można nazwać rozmową. rozłączyłam się wracając do kolegi. - chłopak ? - zapytał. patrzyłam na jezioro przy którym siedzieliśmy. - nie. - odpowiedziałam nie odwracając wzroku. - a ten przed szkołą ? - popatrzyłam na niego zdziwiona. ile my się znamy parę godzin a on chce wiedzieć kto jest kim. wiedziałam że czeka na odpowiedź. - pudło. nie mam chłopaka. - kiwnął głową kontynuując swoją historię. - czekaj czekaj, miałeś super życie na drugim  końcu świata a wróciłeś tu ? - rozglądnęłam się po parku. - na takie zadupie.. - patrzyłam na niego jak na idiotę. - wiem.. miałem zapewnione tam wszystko. niestety to nie ode mnie zależało i nic nie zależy. rodzice się tam rozwiedli. ja z matką wróciłem tu, ona się tu wychowała, a ja się tu urodziłem. - powiedział sięgając po torbę. szliśmy alejkami udając się w stronę centrum. - muszę już lecieć. - spojrzałam na zegarek. - trochę się zasiedzieliśmy. - pocierałam ręce o spodnie. - to cześć. - pomachałam mu odchodząc w stronę przystanku. - Zośka ! - słyszałam wołanie zza siebie. odwróciłam się na pięcie - do jutra. - usłyszałam od stojącego o parę metrów ode mnie chłopaka. uśmiechnęłam się nic nie mówiąc.
do Bartka : tam gdzie zawsze, za piętnaście minut !
przyśpieszyłam kroku aby być tam przed nim. spotykaliśmy się na starym w połowie wyburzonym osiedlu. usiadłam na schodach podciągając kolana do brody. czekałam aż przyjedzie. nie chciałam tak tego dalej ciągnąć, nie z nim. to w nim jako jedynym miałam prawdziwe oparcie. nie, nie chodzi o to że nie ufam przyjaciołom czy coś wręcz przeciwnie ale wiem że Bartka mam jednego na całe życie. przyjaciele odchodzą i przychodzą, i już zawsze tak będzie. a wiem że jak z nim raz stracę dobry kontakt na drugi raz strasznie ciężko będzie go odbudować. kiedy siedziałam zastanawiając się co tak dokładnie chce mu powiedzieć widziałam jego granatowy samochód parkujący koło trzepaka. podszedł do mnie siadając obok. - no słucham.. - warknął w moją stronę. nic nie odpowiedziałam. - Zocha, jechałem tu pół miasta, po nic ? - poparzyłam na niego - nie swataj mnie z nim. proszę cię. - powiedziałam chowając ipoda do kieszeni. - o czym ty mówisz.. - z zakłopotaniem popatrzył na mnie. - był dziś pod szkołą. myślał że do niego wrócę. - spojrzałam na niego lekko obrażona. - Wojtuś.. przecież to była twoja miłość jedna i jedyna. - wstał - od tak się odkochałaś. nie wierzę. - czułam jego dłonie na swoich barkach. - tak. - syknęłam wstając. oparłam się o poręczę czekając na to co powie. - mimo tego że to jest twój przyjaciel nie znaczy że muszę z nim być. - krzyknęłam. - nie chodzi o to ! - krzyknął tak głośno, że po raz pierwszy w życiu się go bałam.  - więc o co ! - krzyknęłam jeszcze głośniej. - on cie kocha. - złapał się za głowę. - nie wiem ty tego nie rozumiesz czy co.. takie trudne do pojęcia ? - wymachiwał przed mną swoimi rękami. - masz na myśli swoją reputacje a nie to czy ja będę szczęśliwa. - wiedziałam że uderzyłam w czuły punkt bo przyjaciele dla niego to cały świat. - cześć. - sięgnęłam po torbę leżącą obok chodząc po schodach. - nie jeszcze nie skończyliśmy. - szarpnął mnie za rękę. patrzyłam mu prosto w oczy, nie widziałam w nich tego samego chłopaka co wtedy, czułego miłego z zajebistym poczuciem humoru. - puść. ! - szarpnęłam zbiegając po schodach.
od progu krzyczałam słynne zdanie tego domu - jestem ! - dopiero po chwili zorientowałam się że nie ma nikogo. weszłam do kuchni w poszukiwaniu jedzenia. - pusto. - wymamrotałam zamykając lodówkę. weszłam do swojego pokoju wciągając na siebie czarne leginsy, białą bokserkę i długi szary wełniany sweter. sięgnęłam po pieniądze leżące na półce i wyszłam z domu trzymając torbę w ręku. weszłam do sklepu płacąc za kilka piw i paczkę papierosów. kilka chwil potem stałam przed drzwiami wielkiego domu Błażeja. - poratujesz ? - uśmiechnęłam się wskazując na torbę.

ms.inlove ♥ 
wiem, wiem, długo nic nie było.. przepraszam. 
wiecie szkoła i w ogóle, ale postaram się pisać  częściej. 
co do " pozory mylą "  to  na razie jest zawieszony. może kiedyś napiszę zakończenie.

opinie mile widziane niżej : *


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz